Do zobaczenia w raju
Treść
Fragment rozmowy z Arturo Marim, byłym osobistym fotografem Papieża Jana Pawła II Wielkiego.
...Święta to dla mnie dni szczególnie ciężkie, dni pracy. Pamiętam, że wróciłem po pracy do domu o 15.30. Kiedy tylko usiadłem przy stole i zabrałem się do jedzenia, zadzwonił telefon. Żona powiedziała: "Proszę, nie odbieraj, przecież jest święto". Odbieram jednak i słyszę, że szuka mnie pilnie sekretarz Papieża. Przekazują słuchawkę arcybiskupowi Dziwiszowi. Prosi, żebym przyszedł. Zakładam marynarkę, wybiegam, wchodzę do apartamentu, potem do kaplicy. I tam widzę sytuację niezwykłą - Ojciec Święty klęczy przy wózku inwalidzkim, na którym siedzi młody, mniej więcej 28-letni mężczyzna... Chłopak był bardzo chory, wyglądał jak szkielet. Mógł ważyć około 30 kilogramów, sama skóra i kości. Tylko jego oczy były ogromne. Kiedy spytałem, co się dzieje, powiedziano mi, że młody człowiek pochodzi z niewielkiej miejscowości niedaleko Brescii, z bardzo ubogiej rodziny, i że jego sąsiedzi złożyli się na bilet lotniczy, ponieważ jego marzeniem było spotkanie przed śmiercią Papieża. Kiedy dotarli do Bazyliki Świętego Piotra, rodzina chłopca doprowadziła wózek do Spiżowej Bramy i poprosiła o spotkanie z Ojcem Świętym. Gwardia szwajcarska powiedziała, że to bardzo trudne, ponieważ nie złożyli wcześniej żadnego wniosku, żadnego podania, że są przeszkody związane z problemami bezpieczeństwa, protokołem itd. Tak czy inaczej, po pewnym czasie Szwajcarzy zrozumieli, że jest to sytuacja wyjątkowa, zadzwonili do arcybiskupa Stanisława i powiedzieli mu, co się dzieje. I Dziwisz natychmiast polecił, żeby wnieść chłopca na górę. Wniesiono go, było z nim pięć osób. Ojciec Święty przyjął ich w kaplicy i w chwili, kiedy tam wszedłem, właśnie się modlili.
Była to niezwykle wzruszająca scena. Ojciec Święty klęczał tak, modląc się i trzymając chłopca za rękę, jeszcze około 20 minut. Następnie wstał, objął go, pobłogosławił, potem rozpiął swoją białą szatę, zdjął łańcuszek i nałożył na szyję chłopca, po czym znów go pogłaskał i pocałował. W chwili gdy miał się oddalić, chłopak chwycił Go za rękę i powiedział: „Ojcze Święty, dziękuję. Był to najpiękniejszy dzień mojego życia. Mogę powiedzieć jedynie » dziękuję «. Do zobaczenia w raju”. Nie był zrozpaczony, uśmiechał się, jak gdyby szedł na inne spotkanie, jeszcze piękniejsze. Zanim chłopiec z rodziną odeszli, zakonnice przygotowały dla nich woreczek z pożywieniem. I poszli sobie. Dwa dni później chłopiec umarł.
Możesz spytać: "Cóż w tym jest cudownego, skoro chłopiec nie wyzdrowiał?". A jednak to był dla mnie cud - cud jedności i miłosierdzia. W tym momencie chłopiec poczuł się wolny, miał odwagę stanąć przed obliczem śmierci w sposób najbardziej godny z możliwych. I tej odwagi musiał mieć wiele, ponieważ po 28 latach życia chyba nie jest łatwo zaakceptować jego kres. Ta sytuacja pokazuje najlepiej, że Papież był bezustannie gotowy do pomagania bliźnim. Również przygotowywać ich na spotkanie z Bogiem. Swoim spokojem, dobrocią. A moment wspólnej modlitwy był charakterystyczny - każdemu, kto prosił Go o pomoc lub chwilę uwagi, natychmiast proponował: "Pomódlmy się razem".