Na granicy życia i śmierci
Treść
Byłam osobą dręczoną przez złego ducha od poczęcia do 22 roku życia. Zło tkwiące we mnie było dziedziczne, miało swój korzeń w rodzinie. Z biegiem lat było świadomym moim wyborem. Mój dziadek, był niewiernym małżonkiem sakramentalnym. Z babcią rozwiódł się żyjąc do końca swych dni w grzechu ciężkim. Moi rodzice nie mieli ślubu kościelnego, a więc byłam dzieckiem poczętym w grzechu. Rodzice, tak, jak dziadek również wzięli rozwód i wychowywałam się bez taty. Ten w roku 1988 zginął śmiercią tragiczną w wypadku, był pod wpływem alkoholu. Mama mając mnie pod swoim sercem, miała przez lekarzy zdiagnozowaną anoreksję. To sprytna sztuczka szatana mającą na celu uśmiercenie człowieka.
Konsekwencją chorej duszy jest chore ciało, nie przyjmowanie pokarmów. Tego dręczenia w przyszłości mogę doświadczyć i ja. Mama będąc osobą dręczoną, a ja będąc w jej łonie przejęłam dręczenie. Urodziłam się, jako dziecko depresyjne, bardzo chorobliwe. Czułam ciągły niepokój, miałam lęki, moczyłam się w nocy do 13 roku życia. Masturbowałam się odkąd sięgam pamięcią. Kiedy miałam 3 latka zostałam na tym przyłapana i skarcona przez domowników. Przyczyną mojego wynaturzonego dziecięcego zachowania był BRAK MIŁOŚCI, szukałam jej instynktownie, w fizycznej przyjemności. Przyjemność ta była krótkotrwała, tylko na chwilę zaspokajała zapotrzebowanie moje na czułość i pieszczoty, psychiczne poczucie bezpieczeństwa i duchowej jedności z rodzicami. Po takim „zaspokojeniu” byłam ciągle „głodna”. Z biegiem lat nawyk ten przerodził się we mnie w świadomą, grzeszną przyjemność. I to już był nałóg, bo czułam, że to silniejsze ode mnie, że potrzebuję koniecznie tego uczucia przyjemności. Masturbowałam się do 22 – go roku życia, szukając nadal Miłości-Boga. Mając 7 lat zbluźniłam przeciwko Matce Bożej słowami bluźnierczymi, których jako dziecko nie znałam i nie używałam. Znamienny jest moment mojego bluźnierstwa. Nastąpił przed przyjęciem I – wszej Komunii Świętej. Czułam wyraźnie, że słowa, które wydobywają się z moich ust nie są moimi słowami. Po tym zdarzeniu ukradłam mojej mamie papierosa i zapaliłam go na balkonie w ukryciu. Dziś już wiem, że oddałam tym dymem hołd szatanowi. Analogicznie, jak dym z kadzidła jest hołdem oddanym Bogu w Trójcy Jedynemu to dym z papierosów jest hołdem dla diabła. Podczas mojego pierwszego w życiu pełnego uczestnictwa we Mszy świętej, podczas której mogłam przyjąć Pana Jezusa schowałam za sukienkę komunijną laurkę, którą trzeba było podnieść w górę na znak przysięgi, ze słowami przyrzeczenia na ustach, że nie będę pić alkoholu ani palić papierosów do 18 – tego roku życia. Podczas wyznania wiary powiedziałam, trzy razy „nie”, wyrzekając się Boga, a uznałam władzę złego mówiąc trzy razy „nie wyrzekam się”. Zastanawia: skąd w dziecku taka przewrotność?
Pewnego razu zaczęło mi się robić duszno w Kościele. Stanęłam bliżej wyjścia z Kościoła, by czuć przepływ powietrza, jak mi się wydawało, że będę się lepiej czuć. Nawet nie domyśliłam się w tym diabelskiej podpuchy, że im dalej od ołtarza, tym lepiej. Dręczenia zwiększyły się. W przedsionkach Kościoła zaczęłam podczas Mszy św. widzieć oczami wyobraźni w sposób bardzo natrętny współżyjące ze sobą pary ludzkie. Obrazy te powodowały u mnie mdłości. Nie brały się one „z sufitu”. Obrazy te miałam zakodowane poprzez oglądanie po kryjomu u koleżanek filmów pornograficznych, podczas nieobecności w domu dorosłych. To spowodowało, że stawałam już przed wejściem do Kościoła. W końcu przestałam chodzić w ogóle do Kościoła na okres 3 lat. Dla kogoś, kto „patrzył z boku” byłam dzieckiem i nastolatkiem bardzo roztrzepanym, na niczym nie mogącym skupić uwagi. Od urodzenia posiadałam antydary: do psucia, niszczenia, wprowadzania zamieszania. Ciągle coś złego się wokół mnie działo za moją przyczyną zewnętrznie. Wewnętrznie nie zgadzałam się na to, bardzo cierpiałam z tego powodu psychicznie. Jednak to było silniejsze ode mnie. Rozbijałam naczynia „niechcący”, dziurawiłam ubrania, coś rozlewałam, robiłam plamy, gubiłam klucze, legitymacje, indeksy, raniłam się dookoła, nogę, nos łamałam, etc. Tym bardziej to było dotkliwe dla mnie, ponieważ wywoływało to we mnie nienaturalnie duże poczucie winy, które blokowało naturalne relacje z ludźmi.
Natrętnie myślałam, jaka jestem do niczego, że nic nie potrafię zrobić dobrze, słowa te słyszałam i w domu i w szkole, „na okrągło”. Będąc ciągle w dręczeniu – niemożności skupienia się, ciągłego rozproszenia z opóźnieniem docierały do mnie słowa i czyny innych lub odbierałam je w sposób zmieniony, nielogiczny nawet przewrotny. Reagowałam nieadekwatnie do sytuacji, z opóźnieniem lub z wyprzedzeniem lub zupełnie „nie na temat”. Świat spostrzegałam poprzez pryzmat chorego poczucia winy. Może dziś zdiagnozowano, by mnie, jako dziecko z ADHD, które trzeba leczyć miłością, tak, jak i autystyczne, nie wiem? Mając 13 lat po raz pierwszy upiłam się alkoholem w sposób bardzo upokarzający, aż tracąc przytomność na paręnaście godzin. Również w tym wieku po raz pierwszy współżyłam z chłopcem. Oboje myśleliśmy, że to wyraz miłości. Pierwsze połączenia są bardzo ważne. To pierwsze moje doświadczenie seksualne weszło mi głęboko w podświadomość i generowało kolejne seksualne zachowania na ten pierwszy, pierwotny obraz – czyn. To współżycie bardzo szybko rodziło kolejne przedmiotowe spotkania z chłopcami. Ciągle byłam nienasycona i pragnęłam jeszcze. Jakby opętana rządzą natrętnie myślałam o seksie. Jak mówili niektórzy; emanowałam seksem i prowokowałam nim. Mojej pochwy nie chroniła już błona dziewicza, więc droga dla wszelkich bakterii stała otworem. Brak błony dziewiczej nie stał się dla mnie tylko zagrożeniem fizycznym, ale stało się tak, że wraz z utratą dziewictwa fizycznego straciłam zabezpieczenie psychiczne i duchowe. Utraciłam najwyższą wartość pedagogiczną zabezpieczającą moją osobowość - WSTYD. Stałam się jakby otwartą na wszelkie zło, fizyczne, psychiczne i duchowe, stałam się bezwstydna! Bardzo szybko zaczęły się problemy z narządami rodnymi i trzeba było pójść do ginekologa. Miewałam bardzo bolesne miesiączki, przy których zwykłe leki przeciwbólowe i rozkurczowe nie miały zastosowania. Zwijam się z bólu na łóżku, czołgałam po dywanie, wymiotowałam i miałam biegunkę. Trafiłam na oddział ginekologiczny. Pani doktor przepisała mi tabletki antykoncepcyjne. Nie wiedziałam, że są antykoncepcyjnymi. Doktor powiedziała, że są to środki hormonalne, że są lekarstwem na moje ostre bóle, że po nich będę się czuć normalnie, że będę mieć piękną bez trądziku cerę. Nikt mi nie powiedział, że tabletki te zatrzymują mój naturalny cykl miesięczny, a poprzez hormony będzie wywoływane sztucznie krwawienie, że hormony są odpowiedzialne za moją psychikę i że jak nastąpi rozregulowanie mojej gospodarki hormonalnej, to będę mieć np. depresję. Powiedziano mi, że nie będzie boleć, że będę mieć piękną cerę. Dziś już sto razy wolę być brzydka na buzi niż mieć tamto zgniłe wnętrze!
Masturbowałam się od maleńkości. Palić papierosy, współżyć z chłopcami i pić alkohol zaczęłam w wieku 13 lat. Myślę, że może w przeciągu roku stałam się nałogowym palaczem i seksoholikiem na 9 lat! Alkoholikiem nie zostałam, ale solidnie alkoholu nadużywałam. W liceum weszłam w kolejne, bardzo subtelne uzależnienie, od chłopca z mojej klasy, był dla mnie bogiem, jego słowa były dla mnie wyrocznią, byłam w stanie zrobić dla niego wszystko gwałcąc swoją godność Dziecka Bożego (kobiety). To zbliżanie się do śmierci duchowej i fizycznej na raty trwało do 22 roku życia. Przyszedł moment apogeum dręczenia: przestałam jeść, pić, spać, robić cokolwiek, chudłam w zastraszającym tempie. Przeleżałam w łóżku 3 miesiące, podczas, których moja dusza była w rozpaczy, bałam się wszystkich i wszystkiego, nawet mamy. Myślałam, że wszystko stracone, że nie ma dla mnie miłosierdzia, pragnęłam śmierci i tylko w niej upatrywałam swego ratunku popełniając 5 prób samobójczych. Moja mama szukała wszędzie pomocy widząc swoje umierające dziecko: lekarze byli bezradni, księża ostrożni i bez inicjatywy, jakby zapomnieli, że są wysłannikami na ziemi samego Boga i kiedy tylko będę chcieli i będzie to zgodne z Wolą Bożą mogą czynić cuda! Doktor psychiatrii z drugim stopniem specjalizacji stwierdziła u mnie depresję afektywno-dwubiegunową, permanentny brak równowagi chemicznej w mózgu (konkretnie hormonu serotoniny). Miałam brać leki stabilizujące poziom serotoniny do końca życia, by uniknąć m.in. samobójstwa. Obrazowo to wygląda tak, że w moim mózgu nie przepływa normalnie impuls elektryczny z jednego neuronu do drugiego, następują karambole na autostradzie neuronów, albo płyną za szybko albo za wolno. Nie ma wtedy możności prawidłowego myślenia czy skupienia uwagi. Leki nie działały.
Szukałam uleczenia duszy tam, gdzie tego uleczenia doznać nie mogłam. Dusza niematerialna potrzebuje niematerialnego leku a więc dusza moja wpadła w jeszcze większą ciemność, w rozpacz, która dawała jej pewien przedsmak piekła. Poczęłam odczuwać całkowitą ciemność, odczułam bardzo dotkliwie utratę Boga. Najgorsza była świadomość, że to się nigdy nie zmieni, że tylko śmierć jest wybawieniem. Dzień i noc czułam, jakby siedział szatan obok mnie i oskarżał mnie o wszystko, dręczył i przypominał ze szczegółami poszczególne grzechy z całego życia, nawet najdrobniejsze bez chwili wytchnienia (…). Moje ciało z bólu było nieustannie całe napięte. Rozpacz uczyniła moją duszę całkowicie niezdolną do zbliżenia się do Boga. Jezus przemawiał do mnie przez ludzi i ręce wyciągał z miłością, lecz moja dusza pozostawała ślepa i głucha. Wtenczas bez żadnej współpracy mojej dał mi Bóg ostateczną szansę-Łaskę. Zaczyna się modlić o moje uzdrowienie duszy, całkowicie zawierzony Maryi kapłan Witold Głuszek. Doprowadziła mnie do niego moja przyjaciółka Marta. Jej narzeczony – wtedy - obecnie mąż pochodzi z Zagórza, 5 km. od Sanoka. Jego rodzice spotykali się na „Kręgach rodzin” przy parafii Chrystusa Króla w Sanoku, które prowadził właśnie ks. Witold. Marta powiedziała swojemu narzeczonemu o moim ciężkim stanie, z kolei on wspomniał rodzicom o mnie, a oni już całą historię przedstawili w/w kapłanowi.
Kapłan ten modlitwą Kościoła Świętego o uwolnienie mnie od złego ducha, uratował mi życie fizyczne i duchowe. Odzyskałam swoją duszę i wolną wolę w miesiącu maryjnym, w maju 2001 roku z Łaski Bożej przez ręce kapłańskie Witolda Głuszka. Z dniem modlitw nade mną, za Łaską Bożą przestałam pić alkohol i potem podpisałam krucjatę, że nie będę pić alkoholu do końca życia, przestałam palić papierosy i masturbować się. Zakończył się potworny ból łona towarzyszący zawsze miesiączce-niesamowite! Subtelniejsze uzależnienia: od drugiego człowieka i seksoholizm jeszcze pozostały, znacznie trudniejsze do wykorzenienia. Po pięciu dniach od modlitw o uwolnienie przystąpiłam do pierwszej w swoim życiu spowiedzi generalnej. Spowiedź generalna to łaska, ale na drodze nawrócenia pozostała ciężka praca: regularna, szczera spowiedź, modlitwa, modlitwa i raz jeszcze modlitwa na kolanach, krzyżem. Spowiedź zwykła jest operacją chirurgiczną, zostawia blizny. Spowiedź generalna jest operacją plastyczną, nie pozostawia śladu, czyści „do spodu”, czyni człowieka nowym, czystym, jak dziecko. Zaczęłam od nowa!
Pan Bóg spuścił mi lanie (cierpienie), jak kochający Ojciec, bym mogła się oczyścić z brudu, przemienić i ofiarował mi raz jeszcze życie, nie złamał nadłamanej trawy i nie zdmuchnął dogasającego knota! Kochany Bóg! U ks. Witolda zawsze w tle „leciało” Radio Maryja. Modlitwa, która wcześniej mi strasznie przeszkadzała w tym radiu, teraz stała się moją ulubioną modlitwą codzienną i radio to stało się bliskie memu sercu. Zaczęłam modlić się również na brewiarzu, który otrzymałam od ojca duchowego – ks. Witolda, Koronką do Miłosierdzia Bożego i modlitwą do Archanioła Michała, pogromcy mocy piekielnych. Uczęszczałam codziennie na Mszę świętą. Czułam, żywą tęsknotę za Jezusem Eucharystycznym. I szłam do Niego z taką radością! Nigdy przedtem tego nie doświadczałam. Dotychczas Pan Jezus był dla mnie tylko opłatkiem, niczym więcej. Moje grzechy przesłaniały mi czucie Go żywym na ołtarzu, moje zamknięte serce z kamienia nie wierzyło w przemianę, jaka dokonuje się podczas Najświętszej Eucharystii. Człowiek grzeszny nie może tego zobaczyć oczami duszy! Nie sposób poprzez brud dojrzeć tej Rzeczywistości!
Spowiadałam się regularnie przez pierwszy rok nawrócenia, co 2 tygodnie podejmując wysiłek wyjazdu ponad 400km za każdym razem. Dobrze jest, jak nawróceniu towarzyszy wysiłek fizyczny, wszystko co dobre, w bólach i trudach wyrasta, ma większą wartość. Od kierownika duchowego, jak od dobrego ojca dostałam 10 przykazań, do których miałam się stosować. Zostały mi określone jasne zasady życia Bożego, klarownie określone, co jest złem, a co dobrem. Czułam się bezpieczna w takiej jasnej i stabilnej sytuacji. Od księdza Witolda nauczyłam się kochać Boga i Maryję. Kapłan ten przywrócił mi godność Dziecka Bożego, rozkochał w Maryi. Podjął się bardzo trudnego mnie - od początku wychowania, zawsze wspierając radą, gorącą modlitwą, ofiarą cierpienia. Takich osób, jak ja dziś ma bardzo wiele wokół siebie, którym skutecznie pomógł mocą Chrystusowego Kapłaństwa. Jego zadaniem jest, by naszą rodzinę duchową prowadzić do wyższej świętości, przez co jest bardzo atakowany bezpośrednio przez złego ducha i pośrednio przez ludzi. Ale on kocha ludzi i prowadzi ich do Jezusa i Maryi, nie zważając na przeszkody!
Od ponad 4 lat nie biorę leków na depresję afektywno-dwubiegunową, nie uzależniłam swojego szczęścia od nich - zaufałam całkowicie Bogu. Ukończyłam studia, w tym podyplomowe na Wyższej Szkole Kultury Medialnej i Społecznej w Toruniu, mam pracę, w której główny nacisk kładziemy na ewangelizację, mam męża i spodziewamy się dziecka. Byłam na samym dnie, a dziś jestem Rycerką Maryi. Jezu i Maryjo, dziękuję Wam za cud dania mi drugiego życia, moje serce należy do Was! Proszę bądźcie przy mnie w każdy czas i czuwajcie ze mną, bym nie upadła ponownie!
Ewa, lat 28