NIE PRZEGAPIĆ ŚWIĘTOŚCI
Treść
Latem tego roku relikwie św. Teresy z Lisieux pielgrzymowały po Polsce. Ale tak naprawdę, to ona sama, we własnej osobie, nas odwiedziła. Była w parafiach, klasztorach, ale i w zakładach poprawczych i w więzieniach. Żadne kraty nie stanowiły dla niej przeszkody. W ten sposób zapraszała do zadzierzgnięcia przyjaźni ze sobą. Odpowiedź na jej propozycję zależy od nas.
Kiedy Teresa z Lisieux umierała w wieku 24 lat, jej siostry w klasztorze martwiły się, co napiszą o niej w okólniku, bo według nich nie była nawet dobrą zakonnicą. Tak była zwyczajna i nieporadna. Dziś jest wielką świętą i doktorem Kościoła. Czy można przeoczyć świętych?
Mira Jankowska: Czy zaprzyjaźnił się ojciec ze świętą Teresą?
o. Ernest Zielonka: (śmiech) Święta Teresa jest przede wszystkim moją siostrą duchową, a to ktoś więcej niż przyjaciółka. Rodzeństwo daje nam Bóg.
Nie uważa ojciec, że to święci inicjują przyjaźnie z nami?
Kiedy towarzyszyłem relikwiom Teresy, wydarzyło się między mną a Teresą coś bardzo głębokiego, co się może zrodzić pomiędzy świętą, która ma coś bardzo ważnego do przekazania, a drugim człowiekiem – jej bratem.
A co Teresa ma nam do przekazania?
O, dużo! Żyjemy w epoce sukcesu. Dla ludzi liczy się samochód, nowy dom, robienie kariery. Chcemy coś osiągnąć, mieć wiele w zanadrzu. Nasze frustracje, depresje, nieszczęścia rodzą się z tego, że człowiek nie dał rady osiągnąć zamierzonego celu
Teresa jest kimś, kto uparcie twierdzi, że chce iść do Pana Boga z pustymi rękami, żeby od Niego wszystko otrzymać.
I wpada w rozpacz, bo wydaje mu się, że do niczego się nie nadaje. A Teresa jest kimś, kto uparcie twierdzi, że chce iść do Pana Boga z pustymi rękami, żeby od Niego wszystko otrzymać.
Zaraz, czy to miałoby znaczyć, że każdy sukces jest zły? Nie mam być dobrym aktorem, nauczycielem, lekarzem?
Nie, to nie tak. Żeby było śmieszniej, sama Teresa dąży do sukcesu. Mówi o sobie: „Muszę być świętą i to wielką świętą".
To kompletny maksymalizm. Wręcz zuchwałość...
Nie można iść połowicznie przez życie. Teresa swój sukces potrafi wpleść w swoje upadki.
Sukces poprzez upadki? Co to znaczy?
Podam przykład z działki mi najbliższej: nauka i studia. Staram się być dobrym specjalistą w swojej dziedzinie, ale się zdarzy, że coś nie wyjdzie. Że artykuł, który kosztował mnie dziesiątki godzin pracy, został przez wszystkich skrytykowany i suchej nitki na nim nie zostawiono.
Coś o tym wiem, można się załamać...
W tym momencie wkracza Teresa ze swoją maleńkością. Mówi: „Cóż, nie udało się, więc... zaczynamy na nowo! Idziemy dalej”. Bycie dobrym naukowcem, świetnym menedżerem, dobrym pracownikiem, to są cząstkowe sukcesy. Tymczasem człowiek musi osiągnąć sukces największy, jakim jest jego człowieczeństwo.
Zostawiam margines dla Pana Boga. A On może coś zmienić. I ja się na to godzę, bo On wie lepiej, co dla mnie będzie dobre.
Wielkość i godność człowieka nie wyczerpuje się w tym, żeby być dobrym profesorem. To za mało. Kiedy Teresa pomaga w klasztorze siostrze od świętego Piotra, która jest schorowana, a jednocześnie zrzędliwa i nieco złośliwa, przez co nikt jej nie lubi, nie traktuje wytrwania przy niej jako sukcesu, bo tej siostry nigdy nie udało się zadowolić do końca.
Podczas procesu beatyfikacyjnego Teresy owa siostra wspominała, że Teresa była nad wyraz cierpliwa. I podała przykład „jakiejś” siostry, której Teresa towarzyszyła pomimo naturalnej niechęci, jaką tamta budziła u Świętej. Nie wiedziała, że mówi o sobie... Teresa nie dała jej tego odczuć. Dopiero spowiednik uświadomił siostrę od św. Piotra, że to właśnie ona ćwiczyła Teresę w cierpliwości i pokorze. Przeżyła szok i zmieniła się.
Tak, ale też dzięki tej ciągle niezadowolonej siostrze Teresa osiągnęła sukces swojego człowieczeństwa, jakim była cierpliwość. Nie próbowała na siłę jej zadowolić. Nie uciekła od niej ze słowami: „A niech się kto inny nią zajmuje”. A kiedy my planujemy aplikację adwokacką, a ktoś złośliwie nam w tym przeszkadza, wtedy rzucamy tym wszystkim i decydujemy: „Wyjeżdżam do Ameryki, tam będę próbować". A można przełknąć tę ludzką złośliwość i zacząć jeszcze raz. Myślę, że Teresa jest wyznawczynią teorii „Jak cię wyrzucą drzwiami, to wejdź oknem”.
To zakrawa na niezły tupet i brak wyczucia...
Zależy jak do tego podejdziemy. A może trzeba by wtedy uznać swoją niemoc, nieudolność, słabość... Przełknąć porażkę czy zniewagę. Potrzeba do tego pokory, przyjęcia prawdy o sobie. A nam jej troszeczkę brakuje, bo chcemy osiągnąć sukces przez siebie samych wyznaczony i to natychmiast.
To może w ogóle nie warto się starać?
Przyjrzyjmy się więc Teresie, która walczy o swoje wstąpienie do zakonu. Miała wtedy 14 lat i stanęła przed wieloma trudnościami: musiała przekonać do tego swojego ojca, co się okazało najprostsze. Później trzeba było przekonać wuja, który był jej prawnym opiekunem (matka Teresy już nie żyła). Bezskutecznie. Próbowała przekonać przeoryszę karmelu. Nic z tego nie wyszło. Później księdza, który był odpowiedzialny za ów karmel. Też porażka. Była i u biskupa – bezowocnie. W swojej desperacji dociera nawet do papieża (!) co nie było tak proste jak dzisiaj. Kompletny krach. Siedząc po tej nieszczęsnej audiencji w hotelu w Rzymie, Teresa mówi: „Uczyniłam wszystko, co do mnie należało”. I zostawia sprawę.
Wykonała swoje 100 procent, resztę zostawia Bogu. Tego nas uczy?
Robiąc to, co robię, zawsze mam się starać, by robić to jak najlepiej, nieważne czy jestem politykiem, menedżerem czy sprzątaczką. Jeśli moje prawe sumienie mówi mi: słuchaj, twoją drogą jest prowadzenie firmy, to muszę uczynić WSZYSTKO, żeby jak najlepiej ją prowadzić. Ale zostawiam margines dla Pana Boga. A On może coś zmienić. I ja się na to godzę, bo On wie lepiej, co dla mnie będzie dobre.
Teresa pomimo porażki dostaje się jednak do klasztoru.
Nagle wszystko się odkręca. Ci, od których jest zależna, po kolei zgadzają się na jej wstąpienie. Teresa w wieku 15 lat, co było absurdem nawet w tamtej epoce, zostaje przyjęta do zakonu kontemplacyjnego. Ale dzięki wcześniejszym przeszkodom Teresa wie, że to nie jej geniusz sprawił, że tak młodo się tam dostaje.
Bóg uchronił ją przed subtelną pokusą pychy?
Tak, bo własnymi siłami nie udało jej się tam dostać. Udało się to jednak Bogu. Człowiek musi stanąć przed murem niemożności, żeby mogła okazać się moc Boga. Tylko wtedy ją zauważymy. Zasada św. Ignacego mówi: Pomóż sobie, a Bóg pomoże tobie.
Czyli droga do świętości to robienie tego, co do mnie należy ze świadomością, że i tak wszystko zależy od Boga?
Jest to droga do świętości w codzienności. Arcybiskup Akwizgrany, Klaus Hemmerle, był bardzo prostym człowiekiem. Na jednym z ekumenicznych spotkań mieszkał razem z biskupem prawosławnym. Rano Hemmerle ścielił swoje łóżko. Robił to bardzo powoli i dokładnie.
Kiedy najprostszą czynność, nawet ścielenie łóżka, wykonuję z wielką troską, z wielką uwagą, to oddaję cześć Bogu. Bo dla chrześcijanina nie ma czynności obojętnych.
Jego współlokator pyta z zaciekawieniem: „Co ty robisz?”. A on: „Kontempluję zmartwychwstanie Chrystusa. W Ewangelii jest napisane, że chusta była ZŁOŻONA obok. Nie była rzucona, w nieporządku”. Kiedy najprostszą czynność, nawet ścielenie łóżka, wykonuję z wielką troską, z wielką uwagą, to oddaję cześć Bogu. Bo dla chrześcijanina nie ma czynności obojętnych.
A my myślimy, że dążenie do świętości to odmówienie pięciu różańców, poszczenie od rana do wieczora i cztery pielgrzymki na rok...
To też, ale nasza świętość realizuje się w codzienności tym, że gdy przyszedłem do pracy, to się do koleżanki uśmiechnąłem, a jak zmywałem naczynia, starałem się, żeby wokół zlewozmywaka nie było morza wody. Świętość przeżywamy w prostych wydarzeniach. Teresa używa terminów wręcz negatywnych: „być chciwym", „być żądnym", nie pozwolić, aby nawet najmniejsza okazja czynienia dobra drugiej osobie w ciągu dnia nam uciekła. Ustąpić miejsca w tramwaju z uśmiechem, choć jestem zmęczony, to jest przestrzeń dążenia do świętości. Albo weźmy sytuację przy okienku na poczcie czy w banku. Przychodzi 150. klient z tymi samymi papierami. Uśmiechnąć się do niego, to naprawdę jest heroizm.
Nam się wydaje, że to jest tylko praca.
Nie, to jest moja droga do świętości. W mojej wspólnocie jeden z ojców prasował i naprawiał dla nas koszule. I trzeba było guzik przyszyć. Spędził pół dnia na szukaniu guzika. Mówimy mu: „Człowieku, to strata czasu! Nie mogłeś przyszyć pierwszego lepszego guzika?". A on mówi: „Sobie tak, ale bratu nie". Te drobiazgi, to są najważniejsze momenty w życiu: gotowanie obiadu, sprzątanie. Kupowanie róży bez okazji, tylko po to, żeby sprawić radość kochanej kobiecie, to akt miłości męża, który prowadzi do świętości. Teresa w takim nurcie przeżywa swoją świętość i tego nas uczy.
Mira Jankowska
źródło: Dobry Magazyn nr 4 (21)/2005
PRZECZYTAJ: ŚWIĘTOŚĆ KTÓREJ NIE WIDAĆ