Świadectwo Agnieszki
Treść
Kiedy dowiedziałam się, że są organizowane te tygodniowe rekolekcje, bardzo chciałam w nich uczestniczyć razem z moim narzeczonym. Powodów, żeby wziąć w nich udział, miałam kilka:
patrząc “po ludzku” - nigdy nie byłam jeszcze w górach i bardzo chciałam je zobaczyć; poza tym chciałam spędzić trochę czasu z moim ukochanym, bo w ostatnim czasie nie widzieliśmy się często; chciałam też także trochę odpocząć (pracuję, studiuję) przed pracowitym okresem, jakim dla mnie będzie rok 2006 (m.in. obrona pracy magisterskiej). Patrząc “po Bożemu” to przez uczestnictwo w tych rekolekcjach chciałam nabrać duchowej siły, móc rozmawiać z Bogiem i odkrywać Go w górskich krajobrazach, o których słyszałam, że są piękne i że widać w nich “rękę” Bożą. Dodatkowym bodźcem do wyjazdu było to, że był on zorganizowany przez mojego Ojca Duchowego, ks. Witolda, więc – nie było wyjścia – trzeba było jechać. Tu, oczywiście, żartuję, ale był to dodatkowy powód mego zdecydowania się na te rekolekcje.
Na początku ciężko mi było pogodzić (posłużę się tu biblijnymi postaciami) posługę Marii, która słuchała Jezusa (w końcu po to pojechałam na te rekolekcje: żeby słuchać, co do mnie mówi Zbawiciel), z posługą Marty, która przyjęła Jezusa razem z uczniami do swego domu i pełniła rolę gospodyni (zob. Łk 10, 38-42). Zostałam wybrana z grona rekolekcjonistów na osobę odpowiedzialną za robienie zakupów. Moją głowę zaczęły zaprzątać myśli w rodzaju: “Czy wszyscy będą zadowoleni?, “Czy dla wszystkich wystarczy jedzenia?”. A modlitwa? Była, owszem, ale chyba bardziej ustami niż sercem. Udało mi się jednak pokonać te pierwsze trudności dzięki opiece Maryi Częstochowskiej, której obraz znajdował się w kaplicy, gdzie codziennie uczestniczyliśmy we Mszy św. Zaczęłam naprawdę odczuwać, że Jezus i Jego Mama są ze mną cały czas; że pomagają mi wzrastać, patrzą, jak uczę się modlitwy sercem. Potrzeba było tylko Im zaufać, co też starałam się robić do końca rekolekcji.
Piątek był szczególnym dniem dla mnie; nie pościłam o chlebie i wodzie, jak część rekolekcjonistów (nawet 11-letni Damian pościł! – byłam pełna uznania dla niego), ale i tak przeżyłam ten dzień wyjątkowo. Najpierw Eucharystia w kaplicy Chrystusa Sługi na Kopiej Górce w Krościenku. Kiedy patrzyłam na witraż, przedstawiający ręce Boga Ojca wyciągające się do Syna w momencie Jego chrztu, i figurkę Chrystusa z wzniesionymi do góry rękami, pojawiły się w moich oczach łzy i myśl: “Panie mój, byłeś Sługą swojego Ojca i każdego z nas. Również i mnie służyłeś, bo oddałeś za mnie swoje życie. Teraz ja chcę służyć Tobie”. Chyba za te z serca płynące słowa Zbawiciel “odwdzięczył” mi się tym, że przez cały czas trwania Mszy św. mogłam odczuwać Jego obecność. A kiedy przyjmowałam Jego Ciało w Komunii Św., łzy szczęścia i wzruszenia ciekły mi po policzkach… Jezus wypełnił moje serce całkowicie. Nie chciało mi się nawet opuszczać kaplicy po nabożeństwie; chciałam tylko przebywać w Jego świątyni i “chłonąć” Jego obecność.Później, już na szlaku, rozważaliśmy Mękę Pańską. Kiedy szłam pod górę, to mogłam sobie choć w maleńkiej części wyobrazić, co czuł umęczony Jezus dźwigając krzyż. I choć fizycznie nie pościłam w ten tak ważny dla każdego chrześcijanina dzień – dzień śmierci Chrystusa – to czułam, jak moja dusza wycisza się, jak wyczuwa powagę chwili: “Jezus umarł, byś ty mogła żyć”…
W sobotę, kolejnego dnia naszych wędrówek po stokach Pienin i Gorców, zdjęłam buty i szłam na szlaku BOSO (nie ja, niestety, wpadłam na taki piękny pomysł). Czułam, że to Maryja mnie prowadzi po ostrych krawędziach skał, bo w trakcie wspinania się odmawialiśmy wspólnie, całą grupą, różaniec. Na naszych oczach działy się prawdziwe cuda, ponieważ żadna z osób idących boso nie podniosła uszczerbku na zdrowiu. Wspólnie stwierdziliśmy, że to dzięki opiece Maryi. A jak bardzo zdziwione miny mieli turyści, którzy widzieli naszą grupę… Bez butów czułam się jak prawdziwe dziecko Matusi Niebieskiej: boso, bez żadnego ludzkiego zabezpieczenia – nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale chyba w ten sposób dawałam świadectwo zawierzenia się Matce Boga. A Ona odwdzięczała się, bo przez cały czas trwania mojej wędrówki na boska czułam Jej nieustanną opiekę; czułam, że to Ona sama pomaga mi iść, tak żebym nie zraniła stóp. I czułam, że na modlitwie naprawdę rozmawiam z Maryją i Ona mnie słucha! Czułam się dla Niej taka ważna i jedyna w swoim rodzaju. Czułam, że Jej Syn i Ona sama rzeczywiście mnie kochają! To było niezwykle ważne dla mnie odkrycie: MODLITWA DAJE PRAWDZIWĄ SIŁĘ I BÓG JEJ ZAWSZE SŁUCHA, ale tylko od Jego woli zależy, czy da nam to, o co Go prosimy. To jakby moje osobiste odkrycie słów z Ewangelii św. Mateusza: “I otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie” (Mt 21, 22).
W przedostatni dzień rekolekcji (była to niedziela) mogliśmy się spotkać z Mesjaszem w czasie adoracji Jego Ciała ukrytego w Hostii. Piękne rozważania, spokojna adoracyjna muzyka sprzyjały nawiązaniu bliskiego kontaktu z Jezusem. Pan pozwolił mi odczuć, że JEST wśród nas. Do mnie nic nie mówił, po prostu BYŁ przy mnie jak prawdziwy Przyjaciel, który wszystko wie o tobie, wystarczy, że spojrzy na Ciebie i wie, czego najbardziej w danej chwili potrzebujesz: może kilka słów pocieszenia, ukojenia, a może tylko tego, żeby być przy tobie. Jakie to było piękne doświadczenie Bożej obecności!
Wieczorem, w czasie kolacji (ja z nadmiaru Bożych wrażeń nie chciałam nic jeść) na balkonie pokoju, w którym spałam, odmówiłam różaniec – jakby w podziękowaniu za tak wiele łask, jakie otrzymałam w ciągu tych kilku dni. I tu znowu zaskoczenie: w każdym drzewie, w każdej gwieździe, w szumie strumyka – w tym wszystkim, co dane mi było zobaczyć pomimo mroku, zobaczyłam oczyma duszy działanie samego Boga. Jaką wtedy odczułam bojaźń Bożą! Moje łzy kapały na posadzkę, a ja znowu chłonęłam obecność Boga. Gdyby nie modlitwa różańcowa, którą starałam się odmawiać pomimo zaciśniętego gardła, to chyba przestraszyłabym się tego, co odkryłam: BÓG naprawdę JEST, ciągle TRWA i stale jest przy nas – nie jak Wielki Brat, ale jak kochający i miłosierny OJCIEC. Z taką myślą opuszczałam Krościenko…
Dziękuję Ojcu Niebieskiemu, Matce Najświętszej i Ks. Witoldowi za możliwość uczestniczenia w tak owocnych rekolekcjach. Bogu niech będą dzięki!
Agnieszka