Jak chodzenie po wodzie
Treść
Czas rekolekcji upłynął mi w tym roku jak zwykle bardzo szybko. Mimo, że na rekolekcjach prowadzonych przez Ks. Witolda w Pieninach byłam już czwarty rok z rzędu, czas ten był zupełnie inny, nowy, niepowtarzalny.
Za każdym razem doświadcza się czegoś innego. Pan Bóg przemawia przez różne sytuacje, osoby, wskazując drogę, którą mam kroczyć każdego dnia. Odpowiada na pytania i wszelkie wątpliwości kryjące się w głębi serca. Z naszej strony wystarczy tak niewiele…
Zanim zdecydowałam się na wyjazd na rekolekcje, myślałam sobie: wakacje rozpoczęłam Pielgrzymką do Medugorje, może to wystarczy… Jednak mimo wielu przeżyć w tym Świętym miejscu- chciałam czegoś jeszcze. Człowiek się wciąga jak w „narkotyk”. Tylko, że w tym wypadku jest wolny. Może więc to płytkie porównanie. Ta wolność w Chrystusie, ta niepojęta Boża Miłość, ta Matczyna opieka, którą się odczuwa na każdym kroku- to po prostu pociąga. By być jeszcze bliżej, jeszcze więcej, by kochać jeszcze mocniej i wciąż odczuwać ten głęboki pokój i radość w sercu, które daje tylko Bóg.
Wiadomo, że chcąc iść drogą prawdziwej Miłości nie obędzie się bez cierpienia i trudności. Ale gdy pozna się smak tej Miłości nikt i nic nie będzie w stanie powstrzymać od pragnienia, by być jeszcze więcej, by żyć dla Miłości. Parę lat temu, gdy byłam jeszcze taka słaba i moje serce było dużo dalej od Boga, w życiu nie pomyślałabym, ze mnie, tak grzeszną, dotknie tak wielkie Boże Miłosierdzie. Ale to Miłosierdzie nie zna granic. Serce Jezusa czeka tylko na nasz mały krok w Jego stronę. Jednak potrzeba nawracania towarzyszy ciągle.
Rekolekcje to zawsze okazja do stawania się lepszym, do walki ze swoimi słabościami. W różnych doświadczeniach i trudnych, ekstremalnych sytuacjach najbardziej ujawnia się charakter człowieka i jego słabości, na ile na prawdę ufa Bogu. Podczas rekolekcji doświadczyłam tego bardzo namacalnie. Dzięki silnej wierze naszego Pasterza cuda zaczęły się dziać już na początku…te dostrzegalne, nie mówiąc o tych w naszych sercach…
Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że pokój, który zwykle czekał na ks. Witolda- był zajęty przez powiększona rodzinę Gospodarzy. Mimo tej niespodziewanej i trudnej sytuacji- nie tylko dla Księdza, ale i dla nas (którzy przywykliśmy do wspólnych spotkań, modlitwy Brewiarzowej w większym pokoju Kapłana), Ksiądz ze spokojem znalazł rozwiązanie. Zgodził się, by dzielić pokoik wraz z trzema rekolekcjonistami. Gdy przyszedł czas na wspólna modlitwę wieczorną, także niezawodne okazało się zdecydowanie i wiara naszego Pasterza. Gdy otrzymaliśmy wszyscy zaproszenie do małego pokoiku, dało się słyszeć głosy: ”Przecież to niemożliwe! Nie zmieścimy się tam!” A jednak! Wiara czyni cuda!:)
Trzydziestoosobowej grupie udało się pomieścić w tak maleńkim pokoiku i stworzyć wspaniałą Bożą, rodzinną atmosferę modlitewnej wspólnoty. Przypomniała mi się rodzina, którą niedawno też poznałam. Dużo dzieci, w domu nie ma zbytnich wygód i pieniędzy, ale panuje niezwykła atmosfera Bożej Miłości, wiary i zaufania. Przekonałam się, co znaczy, gdy człowiek na pierwszym miejscu stawia Pana Boga. Wtedy zawsze dzieją się cuda, a w ufnych sercach panuje Boża radość i pokój. I niczego nie brakuje!
Pana Boga szukaliśmy też podczas górskich wędrówek… Pamiętam dobrze ten moment-szczyt Rysów w zasięgu wzroku, krzyczę w kierunku tych, którym udało się już dojść. Wśród mglistych obłoków dostrzegam Księdza Witolda i krzyczę cos w Jego stronę. Kasia?- słyszę z oddali. „Tak!”-odpowiadam i słysze:”To chodź!” Doszłam już tak daleko, byłam tak bliska celu…W sercu miałam wielkie pragnienie, by dojść na szczyt, ale w miejscu, gdzie się znalazłam, było dosyć stromo. Jakby utknęłam w miejscu, gdy zwróciłam uwagę na kamienie powyżej mnie, które gdzieniegdzie zaczęły się kruszyć i spadać w dół. Przestraszyłam się i pomyślałam-dalej nie pójdę. Poczekam tu na Nich.
Minął może kwadrans, gdy odważna ekipa- Damian, Witek, Sebastian, Kuba, Marcin, Dawid i Dorota, z Ks.Witoldem na czele, zaczęli powoli schodzić z powrotem. Gdy zbliżali się do miejsca, gdzie „utknęłam”, dostałam jakby olśnienia. Kierując wzrok nieco w bok dostrzegłam, że parę metrów ode mnie była o wiele lepsza, dość bezpieczna ścieżka prowadząca do szczytu! Jednak tak blisko zmroku nie było już czasu, bym ją wypróbowała. Zresztą wszyscy wracali.
Podczas całej tej sytuacji miałam przed oczyma scenę z Ewangelii, którą zapamiętałam z rekolekcyjnej Mszy Św. O tym, jak Pan Jezus chodzący po wodzie zawołał do Siebie Św. Piotra. Uczeń Jezusa mając w sercu wiarę, doświadczył cudu, pokonując to, co po ludzku jest niemożliwe. Jezus sprawił, że Piotr mógł także iść po wodzie. Jednakże kiedy obejrzał się na wzburzone fale, uląkł się i zaczął tonąć. „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”-zapytał Pan Jezus jakby i mnie, podczas wędrówki. Wystraszyłam się kamieni, jak wzburzonych fal. Co ciekawe, przeszkodą w dojściu na sam szczyt nie było to, że byłam boso, ale chwila zawahania i zwątpienia, czy dam radę pokonać strome zbocze. Zatem kolejny raz przekonałam się, że to „wiara góry przenosi”! A przy tym nauka pokory. Myślenie ludzkie jest często zupełnie inne, dalekie od myślenia Bożego.
Podczas rekolekcji zrozumiałam, ze to, jak wygląda nasze życie, czy potrafimy wytrwać w trudnościach i nie poddawać się, zależy od tego, na ile na prawdę zaufamy Panu Bogu i jaka jest rzeczywiście nasza wiara. Oby była choć jak ziarnko gorczycy… Jestem przekonana, ze bez wiary naszego Kapłana i także naszej, bez Różańca w ręku i w sercu podczas drogi powrotnej, nie szlibyśmy z takim spokojem. Strome zbocza, wąska ścieżka i mrok- to wszystko udało nam się pokonać bez żadnego szwanku. Mimo, ze zarówno podczas wchodzenia na szczyt, jak i schodząc z powrotem, słyszałam czasem czyjeś narzekanie, czy powątpiewanie, to odmawiając wspólnie z naszym Pasterzem modlitwę Różańcową, idąc boso, razem z kilkoma jeszcze osobami, naśladując Ojca Duchowego, czułam w sercu głęboki spokój i ufność. Wielka pewność, że wrócimy szczęśliwie. I rzeczywiście- gdy doszliśmy na miejsce i spotkaliśmy się wszyscy razem w autobusie- był to dla mnie kolejny znak Bożej Opatrzności.
Na rekolekcjach przekonałam się, jak bardzo Ewangelia jest wpisana w nasze życie. Jak w różnych sytuacjach Pan Bóg do nas przemawia. Trzeba tylko otworzyć swoje serce i słuchać… Gdy człowiek ulega pokusie zwątpienia i zaczyna podążać myśleniem ludzkim, bardzo schematycznym, sam pozwala złemu siać w sercu panikę i lęk. Takie myślenie powoduje tworzenie różnych fałszywych ideologii i wyobrażeń. Szatan będzie wmawiał bardzo inteligentnie i wszelkimi sposobami, że to, czy tamto jest słuszne, a to co Boże jest głupie, naiwne czy nieodpowiedzialne. Może byłoby nieodpowiedzialne, gdyby nie było czynione mocą wiary i za sprawą Bożej Łaski. Ludzkie myślenie ma pewne granice, których bez wiary pokonać się nie da.
To zdarzenie u szczytu Rys i wiele innych są dla mnie potwierdzeniem, że nasze rekolekcje były rzeczywiście prowadzone przez Maryję. Ksiądz Witold przyznał nam, ze On czuje się tylko narzędziem Maryi. Wiele razy doświadczyłam, ze słowa te były autentyczne. Czy to przypadek, ze właśnie nasz Pasterz-Ks.Witold doszedł wraz z kilkoma osobami na sam szczyt i to jeszcze na boso? Nie mówiąc już o Dorocie, która zawsze na końcu-weszła niemal na szczyt jako jedyna dziewczyna- była najbliżej! „Ostatni będą pierwszymi”- pomyślałam.
Pełne zaufanie i miłość naszego Pasterza do Maryi jest dla mnie wielkim wzorem. Nie zapomnę widoku naszego Kapłana- bosego, bez plecaka, bez zegarka, z radosnym uśmiechem na twarzy i różańcem w ręku. Za chwilę siadającego za kierownicą autobusu i wiozącego swoje „owieczki”, trzymając za rękę Matkę Bożą. Nie dziwi więc, że mimo, iż bez zegarka- czas był wypełniony tak, jakby Ktoś bardzo precyzyjnie wszystko poukładał.
Innym razem, gdy kończyliśmy Koronkę schodząc z Kopiej Górki, nagle znajdowaliśmy się u drzwi kościoła. Gdy mieliśmy się zatrzymać w drodze powrotnej w Starym Sączu- przy ostatnim słowie modlitwy Różańcowej pojawia się tablica z napisem-„Stary Sącz”. Nie zapomnę konferencji na górskich szlakach, tak bardzo otwierających oczy na wiele spraw w naszym życiu, dających Boże światło i nadzieję. Konferencje oparte na książce napisanej parę lat temu przez Ks. Witolda i doświadczeniach Kapłana o tak głębokiej duchowości i rozeznaniu bardzo mnie umocniły.
Nie zapomnę tak wielu gestów życzliwości ze strony innych osób. Podana ręka, uśmiech, dobre słowo, maślanka czy oscypek na górskim szlaku :) – w tych braterskich i siostrzanych gestach także obecny był Pan Bóg! Gdy wędrujemy po górskich szlakach przypomina mi postawa Jana Pawła II, Prymasa Wyszyńskiego, św. Maksymiliana czy Ojca Rydzyka, również tak bardzo zawierzonych i wskazujących całym swym życiem na Maryję. Przez Nią jest najpewniejsza droga do Chrystusa..
Sama nie raz doświadczyłam wielkiej siły modlitwy Różańcowej i tego, jak bardzo zły duch boi się mocy tej modlitwy i samego nawet imienia Maryi. Próbuje walczyć. Jednak Matka Boża zawsze zwycięża- to jest pewne. Dlatego trzymajmy się Jej mocno, dajmy prowadzić- jak dzieci, biorąc przykład z tych, którzy Jej się bez reszty oddali. W tej Bożej prostocie, duchowym dziecięctwie i zaufaniu- jest prawdziwa siła i moc dająca ostateczne zwycięstwo.
Chwała Panu!
A to moje nieco liryczne wspomnienie z rekolekcji…
Rozmowa z Mamą
Przesuwam w paciorkach…
Górskie krajobrazy
Widoki przecudne
Strumienie i lasy…
Wszystko, co stworzone
Kwiaty i obłoki
Świetlistymi promieniami słońca
Opasane
Przesuwam w paciorkach…
Własne zadziwienie
Tęsknotę swego serca
I spoczynek błogi
I uśmiech przyjaciela
Co podaje rękę
I serce gorliwie
Szukające drogi
Przesuwam w paciorkach...
Wdzięczność swą i radość
Co serce rozpiera
Gdy Piękna dotyka
Jak motyl powiewem
Lekkim otulony
Gdy wolność ze spokojem duszy
Się spotyka…
Wszystko to zamykam
W paciorkach Różańca
I Tobie ofiaruję
W skupieniu radosnym
Gdy z serca się wyrywa
Tęsknota i miłość
I w sercu czuję zapach
Nieskończonej wiosny…
Kasia