Przejdź do treści
Jan Paweł II 18 rocznieca śmierci
Jan Paweł II Wielki
Przejdź do stopki
Przejdź do Menu Techniczne

Wiara

Przejdź do treści

Wydarzenia

Nie kupujcie dzieci

Treść


Trzynaście lat temu pani Katarzyna, po długich, bezskutecznych staraniach o dziecko, zdecydowała się na poczęcie maleństwa metodą in vitro. Po kilku próbach udało się i urodziła swoją pociechę - malutką Zosię. Dziewczynka jednak długo chorowała, a lekarze mówili, że czasem tak się dzieje... Dziś jest już z nią wszystko dobrze, tylko że... jej mama często, kiedy na nią patrzy, ma wyrzuty sumienia i boi się, że kiedyś jej córka pozna tę trudną i bolesną dla nich prawdę.

- Kiedy miałam 25 lat, wyszłam za mąż. Miałam skończone studia i marzyłam - podobnie jak mój mąż - o karierze zawodowej. Mówiliśmy sobie, że na dziecko mamy jeszcze czas. I tak bez opamiętania stosowałam środki antykoncepcyjne. Pomalutku gromadziliśmy dobra materialne, żyliśmy wygodnie, nie zastanawiając się nad tym, co będzie kiedyś - rozpoczyna swoją opowieść pani Katarzyna, dodając: - Po kilku latach coraz częściej rodzina i znajomi pytali o dziecko. We mnie pierwszej zakiełkowała myśl, że chcę być mamą. Po kilku miesiącach dojrzał do tego także mój mąż. Odstawiłam środki i... nic. Co miesiąc miałam nadzieję i co miesiąc dziecka nie było.

Niespełniona nadzieja
Małżonkowie zaczęli się niepokoić. Robili kolejne badania, które nie dawały jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego dziecko nie może się począć. - W końcu wylądowaliśmy w klinice i lekarz zaproponował nam inseminację. Przekonywał, że jest duża szansa. Zgodziliśmy się i pełni nadziei czekaliśmy. Jakież było nasze rozczarowanie, kiedy znowu okazało się, że nie jestem w ciąży - mówi kobieta.
Potem były kolejne próby. Dziecka jak nie było, tak nie było. - Kiedy mówi się o inseminacji, o metodzie in vitro, zapomina się powiedzieć, ile cierpień i upokorzeń niosą dla rodziców te metody. W szpitalach, w których przeprowadza się te metody, często traktuje się kobietę jak rzecz i aplikuje zarodki jak na taśmociągu. Dla mnie to jest "fabryka dzieci", tyle że często eksperyment się nie udaje... Ile tam jest smutku i łez, przekona się tylko ktoś, kto tam był i przeżył to, co my przeżyliśmy... Dodam jeszcze, że za te eksperymenty trzeba drogo, bardzo drogo płacić - podkreśla pani Katarzyna.
W końcu zdesperowani małżonkowie zdecydowali się na metodę in vitro. Za trzecim razem zostali rodzicami. - Kupiliśmy sobie dziecko - mówi kobieta. - Przez wiele miesięcy byłam faszerowana środkami hormonalnymi i to odbiło się na naszym maleństwie. Wkrótce po porodzie okazało się, że nasza Zosia nie rozwija się tak, jak powinna. To był szok, który spowodował, że po wielu latach zaczęłam się znowu modlić. Wróciłam do Kościoła. Pewnego dnia usłyszałam, że metoda, według której poczęła się moja córka, jest niezgodna z nauką Kościoła, że w czasie jej stosowania giną embriony, czyli dzieci. To był kolejny szok. Długo nie mogłam dojść do siebie. Kiedy wróciłam do domu, każde spojrzenie na córkę przypominało mi to, co zrobiłam. Płakałam po nocach, prosiłam Boga, by nam wybaczył, by wybaczyła nam kiedyś nasza córka. W końcu w sakramencie pokuty wyznałam ten grzech i uzyskałam przebaczenie. Sama sobie jednak nie mogłam i nie mogę wybaczyć - wyznaje pani Katarzyna.

Wyrzuty sumienia
Po długiej rehabilitacji i ciężkiej codziennej pracy córka pani Katarzyny "dogoniła" w rozwoju swoich rówieśników. - Ja wierzę, że pomogła nam Matka Najświętsza, którą codziennie prosiłam o pomoc i której obiecałam, że już nigdy - nawet jeśli nie mogłabym mieć więcej dzieci - nie popełnię tego grzechu. Obiecałam Jej także, że będę przestrzegać matki przed tą okrutną metodą, przed tym ciężkim grzechem - dzieli się swoimi przeżyciami pani Katarzyna.
Kończąc swoje świadectwo, kobieta ze łzami w oczach mówi: - Bardzo kocham moją córkę i cieszę się, że z nami jest. Boję się tylko, że kiedyś będę musiała jej opowiedzieć o tym, w jaki sposób została poczęta. Boję się, jak ona zareaguje i czy ja - osoba, która uczy ją, co jest dobre, a co złe - nie stanę się dla niej niewiarygodna. Boję się, czy Zosia będzie umiała to wszystko przyjąć i zaakceptować... Boję się, że będzie sobie wyrzucać - tak jak sobie wyrzucam ja, że jej poczęcie wiązało się z unicestwieniem jej braci czy sióstr. Ilu? Nikt z nas nigdy nie będzie wiedział. I nie uspokajają mnie żadne tłumaczenia medyków, którzy mówią, że wcale embriony nie muszą ginąć. Dla mnie sama taka możliwość jest przerażająca. Nie wiem, czy kiedyś znajdę pokój serca po tym, co zrobiłam swojemu dziecku, swoim dzieciom. Dlatego przestrzegam: nie kupujcie sobie dzieci, tak jak ja to kiedyś zrobiłam!
Małgorzata Pabis

Nasz Dziennik

61320